Strona:Józef Łepkowski - Babia góra i jéj okolice.djvu/5

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ku wschodowi i zachodowi, a grzbietem opisujący linią wężową w kilku zagięciach, przez lud siodełkami zwanych. Od północy to jest od strony Galicyi, spada stromo w kilku stopniach do porzecza Skawy — od strony południowéj zbiega wolno i położysto w Węgry, do brzegów Szlany i czarnéj Arwy. Wysokość góry nad powierzchnią morza Bałtyckiego, liczą przeszło 5500 stóp.
Przybywszy z Zawoi do ostatniej pod górą Leśniczówki, mieliśmy zaraz rozpocząć wymarsz do owych krain mgły i obłoków. — Była godzina 6. po południu — dzień przecudny, ani chmurki na niebie; obiecywaliśmy sobie więc miłą podróż o chłodzie i przyjemny nocleg w czasie księżycowéj nocy na wyżynie Czarnéj Hali, leżącéj w trzeciéj części wysokości góry. Nazajutrz o 2éj przed świtem, mieliśmy wyruszyć w dalszą drogę, aby można wschód słońca ze szczytu oglądać. Jeden babi czepiec popsuł cały plan, tak pięknie ułożony, a bliski wykonania. Już z tłomaków dobyliśmy konieczne do pożywienia przyrządy i zapasy, a nawet wysłany po przewodników, wrócił razem z nimi; aliści mały obłoczek siadł na szczycie, a ogromny wicher w jakie 10 minut czarnemi chmurami pokrył cały widnokrąg. Wypadło więc zaniechać podróży, a kładąc się spać myśleliśmy: że nam przyjdzie wrócić, nie dopiąwszy celu, lub ze 3 dni czekać na pogodę w pustelnéj leśniczówce. Przecież inaczéj się stało, choć nocleg w górach pod burką i widok wschodzącego słońca, przepadły dla nas tą razą. W nocy po trzeciéj godzinie, śpiew i granie na kobzach przebudziły nas, przymuszając do zajrzenia w okno. Jaka cudna noc! ni chmureczki na ciemno szafirowym kobiercu gwiazd, księżyc osrebrzył czoło Babiéj góry, rozsuwając przed nami tysiąc pięknych widoków; a zbliżający się świt począł ściągać z ciemnych borów białe mgły, zrzucając je w rzeczne łożysko.
Śpiew góralów wracających z wyżynku i dźwięczne tony kilku kobz, powięskzone i zogromione echem, tworzyły jakąś niby czarodziejską muzykę; a całemu widokowi niewypowiedzianego dodawały uroku. Piękna ziemia nasza! a wielkie na niéj dziwy i cuda, opowiadają łaskę bożą — toć i lud na niéj nie ostatni!
Już wschodzące słońce złotą koronę zawdziało na szczyt Babiéj góry, na lasy padał jeszcze mrok nocy, a w wąwozach mgły się przewalały; gdyśmy na góralskich konikach wyruszyli z noclegu. Podziwiając zręczność tych maleńkich biegunów, po nader stroméj leśnéj drożynie dostaliśmy się do polany wśród boru, zwanéj Czarną Halą. To dopiero trzecia część drogi, a koniec lasów bukowych i jodłowych, zalegających najniższy stopień góry. Po za halą zaczyna się już karłowata roślinność: kosodrzewina, jałowiec i borówki. Konie nasze wypadło oddać pod opiekę pasterza owiec, a sami spinając się pod górę po kamienistéj ścieżce, to znów spuszczając się w wąwozy, owiewani zimnym i gwałtownym a zawsze tu wiejącym wiatrem, grzbietami czyli tak zwanemi werchami zdążaliśmy ku szczytowi. I owce i pasterze zniknęli nam z oczu: wicher donosił tylko urywane echo piosenki i dalekich okrzyków; zaczął się świat dziwów i strachów. Tu dziura, co dopiero gdzieś na na dnie piekieł kończy się bezdnią, zasutą skarbami — ówdzie zapadły kościół Ś. Jadwigi, z kąd o północy dolatuje odgłos dzwonów i głuchy