Strona:Iwan Turgieniew-Pierwsza miłość.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to ojciec traktował go bez ceremonii, z zimną, obrażającą grzecznością.
— „Ah, monsieur le page! — zawołał Malewski. — Bardzo mi przyjemnie. Co porabia pańska urocza królowa?
Twarz jego wydała mi się tak wstrętną w téj chwili, a szyderczo żartobliwe spojrzenie tak obrażającém, że nie odpowiedziałem mu wcale.
— Jeszcze się pan gniewa? — rzekł z dobroduszném zdziwieniem. — Słowo daję, to zabawne. Nie ja przecież tak nazwałem pana, a paziowie zwykle usługują królowym. Ale pozwól pan sobie powiedziéć, że niedbale spełniasz swoje obowiązki.
— Co to ma znaczyć?
— To znaczy, że paziowie powinni być nieodstępni, nieodłączni od swéj władczyni. Powinni wiedziéć wszystko, strzedz jéj dniem i — nocą, — dodał ze szczególnym akcentem.
— Co pan chcesz przez to powiedziéć?
— Co chcę powiedziéć?... Sądzę, że wyrażam się jasno. We dnie pół biedy, — i jasno, i ludno, lecz nocą — nocą łatwo o nieszczęście. Radzę panu nie spać po nocach, a strzedz, pilnować, być gotowym. Pamiętasz pan? w ogrodzie u fontanny. Podziękujesz mi kiedyś.
Roześmiał się i odszedł. Prawdopodobnie to, co mówił, nie miało dla niego znaczenia, było prostą mistyfikacyą; słynął przecież ze swoich intryg na maskaradach i wyprowadzania ludzi w pole, w czém pomagała mu wrodzona zręczność i fałsz, jakim był nawskróś przesycony, — chciał mię podraźnić, ale jego słowa, jak trucizna, wsączyły się do mego serca i z krwią razem przeniknęły organizm. Doznałem zawrotu głowy.
— Więc to tak?... Dobrze! — mówiłem do siebie. — Nie darmo coś mię ciągnęło w tę stronę! Ale nic z tego! — zawołałem głośniéj, uderzając pięścią w piersi. — Nic z tego!
Sam nie wiedziałem, co oznacza ten wykrzyknik i czemu chcę przeszkodzić, ale gniew wrzał mi w duszy.
— Może to on, Malewski, jest tym szczęśliwym zuchwal-