Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 03.djvu/176

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ły to mogiły niemieckie, tworzące jakby osobną kartę w księdze śmierci. Z jednej strony na nieprzeliczonych grobach francuskich napisy pojedyńcze liczbowe: jeden, dwóch, trzech poległych. Z drugiej, na mogiłach z rzadka rozsianych, bez żadnych przyozdobień, cyfry druzgącące swym lakonizmem: 200... 300... 400...
Don Marceli doznał uczucia jakiejś okropnej radości. Jego zbolałe ojcostwo znalazło duchową pociechę zemsty. Julek zginął; a on umrze wkrótce, nie mogąc przeżyć swego nieszczęścia; ale iluż nieprzyjaciół gniło tutaj, pozostawiwszy na świecie istoty kochane, które pamiętają o nich, jak on pamięta o swoim synu!...
Wskrzeszał ich wyobraźnią takimi, jakimi musieli być przed chwilą śmierci, jakimi ich widział podczas najazdu, dokoła swego zamku.
Niektórzy z nich, najwybitniejsi i najstraszliwsi, mieli oblicza pokiereszowane teatralnemi bliznami pojedynków uniwersyteckich. Ci nosili książki w tornistrach i, po rozstrzelaniu gromady wieśniaków lub ograbieniu wioski, czytywali poetów i filozofów przy blasku pożarów. Nadęci nauką, jak ropucha, dumni ze swego intellektualizmu, który jest tak dumny i zarozumiały, przyjęli w spuściznę ciężką, zawiłą djalektykę starożytnych teologów. Synowie sofizmatów i wnuki kłamstwa gotowi byli udowodnić największe niedorzeczności umysłowymi koziołkami, do których przyzwyczaił ich akrobatyzm intellektualny. Posługiwali się ulubioną metodą tezy, antytezy i syntezy, by wykazać, że Niemcy powinni być panami świata, że Belgja sama ściągnęła na siebie klęskę, broniąc się, że szczęś-