Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 03.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jesteśmy o sto metrów od nich — ciągnął dalej dowódzca — ale już od pewnego czasu nie atakują nas z tej strony.
Tamci dwaj doznali pewnego wrażenia na myśl, że nieprzyjaciel znajduje się tak blisko, schowany pod ziemią, tajemniczo niewidzialny, co czyniło go jeszcze straszliwszym. A gdyby tak ukazał się nagle z nastawionym bagnetem, z granatem w ręku i trującemi bombami i rzucił się na nich!
Z tego okna doszła ich wyraźniej strzelanina na pierwszej linji i zdawała się przybliżać. Dowódzca rozkazał im dość szorstko porzucić ten punkt obserwacyjny: obawiał się, że ogień może się uogólnić i dojść aż do tego miejsca. Żołnierze, nie czekając rozkazu, z szybkością przyzwyczajenia przybliżyli się do swoich karabinów, sterczących poziomo przez szczeliny.
Zaczęli znów iść gęsiego. Zeszli do podziemi, będących dawnemi piwnicami zburzonych domów. Umieścili się tu oficerowie, spożytkowując wszystkie pozostałości zniszczenia. Jakieś drzwi wchodowe, położone na dwóch pieńkach, stanowiły stół. Sklepienia i ściany obite były kretonem z paryskich sklepów. Fotografje kobiet i dzieci zdobiły ściany, na których połyskiwały niklowe aparaty telegraficzne i telefoniczne.
Desnoyers zauważył na jakichś drzwiach marmuwego Chrystusa pożółkłego przez lata, a może przez wieki: dziedziczną pamiątkę, przechodzącą z pokolenia na pokolenie, która musiała być świadkiem wielu zgonów... W innej piwnicy spostrzegł na miejscu widocznem końską podkowę o siedmiu dziurach. Religijne