Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 03.djvu/076

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miejsca, a mimo to nie czuł strachu. Dotychczas wyobrażał sobie zawsze strach w jakiejś określonej formie. W żołądku czuł dziwną próżnię. Zachwiał się kilkakrotnie na nogach, jak gdyby go kto pchnął, uderzywszy pięścią w piersi, ale wnet odzyskał równowagę, otrzymawszy takie same uderzenie w plecy. Ostra woń kwasów nasyciła powietrze, dławiąc oddech i wyciskając łzy z oczu. Natomiast przestały go dręczyć odgłosy wybuchów; nie istniały dla niego. Odgadywał je tylko po falowaniu powietrza, po wstrząśnięciach otaczających go przedmiotów, po padaniu ludzi na ziemię. Stracił zupełnie słuch, wszystkie jego władze zogniskowały się we wzroku. Pole widzenia jego oczu dwoiło się i troiło, jak u niektórych owadów. Widział to, co się działo przed nim i po bokach i z tyłu. A widział rzeczy nadzwyczajne, natychmiastowe, jak gdyby wszystkie prawa życia doznały nagłego przeobrażenia.
Jakiś oficer, stojący o kilka kroków od niego, zaczął nagle podnosić się w górę, nie tracąc swej wojskowej sprężystości z kaskiem na głowie, ze ściągniętemi brwiami, a poniżej piersi okrytej zielonawym mundurem, widać było ręce w rękawiczkach, trzymające lunetę i jakiś papier. Ale tu kończyła się jego indywidualność. Nogi w szarych spodniach i kamaszach zostały na ziemi, nieruchome, bluzgające czerwoną cieczą. Kadłub w tem gwałtownem unoszeniu się, opróżniał się, jak dzban, z którego lały się trzewia. Dalej jeszcze kilku artylerzystów, stojących prosto, rozpłaszczyło się nagle i pozostało tak, nieru-