Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 03.djvu/011

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Don Marceli zszedł do parku, widząc, że odźwierny zakopuje pod drzewem broń myśliwską, znajdującą się w zamku. Następnie skierował się ku wjazdowi. Nieprzyjaciel miał nadejść lada chwila; trzeba go było przyjąć. W tem niespokojnem oczekiwaniu pożałował znów swego przybycia. Co on tu robił? Dlaczego został? Ale uparty jego charakter rozstrzygnął wnet wątpliwości strachu. Został, bo obowiązkiem jego było pilnować swojej własności. Zresztą było już zapóźno myśleć o takich rzeczach.
Nagle wydało mu się, że w ciszy rannej ktoś jakby rozdarł twarde płótno.
— Strzelają, proszę pana — rzekł odźwierny — To salwa. Pewno na rynku.
W kilka chwil potem, ujrzeli nadbiegającą kobietę z miasteczka; staruszkę o wyschniętych, sczerniałych członkach, zadyszaną i rzucającą dokoła obłąkane ze strachu spojrzenia... Uciekała, sama nie wiedząc gdzie, w instyktownem poczuciu niebezpieczeństwa. Desnoyers i odźwierny z żoną wysłuchali jej opowiadania, przerywane czkawką strachu.
Niemcy byli w Villeblanche. Naprzód wpadł całym pędem automobil i przeleciał z krańca w kraniec miasteczka, strzelając z mitraljezy na traf, do zamkniętych domów i otwartych okien, wywracając napotykanych po drodze ludzi. Stara roztworzyła ręce, ruchem zgrozy... Zabici... wielu zabitych... rannych... krew. Następnie, inne opancerzone samochody wjechały na rynek, a wraz z niemi jeźdźcy, bataljony piechoty, nadciągające ze wszystkich stron. Żołnierze w