Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 02.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To zapewnienie zdawało się uspakajać Rosjanina. On i jego towarzysze zaczęli mówić o widoku, jaki przedstawiał Paryż, gotujący się do wojny. Czernow ubolewał nad wielkiemi klęskami, jakie pociągnie za sobą ta katastrofa; nad tysiącami i tysiącami domowych tragedji, rozgrywających się w tej chwili. Na pozór nic się nie zmieniło. W śródmieściu i dokoła dworców wrzał nadwyczajny ruch; ale reszta olbrzymiej stolicy nie zdradzała żadnego przewrotu w swem życiu, samotna ulica wyglądała tak samo jak każdej innej nocy. Wietrzyk poruszał zlekka liśćmi drzew. Uroczysty spokój panował w przestrzeni. Domy spały; ale poza zamkniętemi oknami odgadywało się bezsenność zaczerwienionych oczu; oddech piersi, dyszących obawą bliskiego niebezpieczeństwa; drżenie rąk przygotowujących wojenną odzież, a także ostatni uścisk miłosny i pocałunki, ropływające się we łzach.
Czernow przypomniał sobie swoich sąsiadów, tę parę małżeńską zajmującą drugie mieszkanie za pracownią. Już tam nie dźwięczało pianino. Rosjanin dosłyszał był odgłosy sprzeczki, trzask drzwi zamkniętych gwałtownie i kroki mężczyzny wychodzącego w nocy na ulicę, by uciec od kobiecych szlochań. Rozpoczynał się tam dramat; dramat pospolity, powtórzenie tylu innych, rozgrywających się w tej samej chwili.
— Ona jest Niemką — dodał Czernow. — Nasza odźwierna wywąchała dobrze jej narodowość. On już teraz powędrował do swego pułku. Ubiegłej nocy nie mogłem prawie zmrużyć oka. Słuchałem jej jęków przez ścianę; powolnego rozpaczliwego płaczu istoty