Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 01.djvu/038

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Usiedli na żelaznych krzesełkach, pod osłoną klombu roślin, ale ona wstała natychmiast. Bulwarowi przechodnie mogli ich zobaczyć, gdyby tylko zwrócili oczy w stronę ogrodu. O tej godzinie wiele przyjaciółek chodziło tędy z powodu blizkości wielkich magazynów. Poszukali więc schronienia w rogu pomnika, pomiędzy nim a ulicą des Mathurins. Desnoyers przysunął dwa krzesła do wysokiej ściany zieleni i gdy usiedli, stali się niewidzialnymi dla tych, którzy szli po drugiej stronie bramy. Ale to im nie dało samotności. O kilka kroków od nich jakiś otyły i krótkowzroczny jegomość czytał dziennik; gromadka kobiet paplała i robiła szydełkiem. Jakaś pani w pąsowem okryciu z dwoma pieskami — zapewne sąsiadka, która wstąpiła do ogrodu, żeby przewietrzyć swoich ulubieńców — przeszła kilkakrotnie przed zakochaną parą, uśmiechając się dyskretnie.
— Jakież to nieznośne — sarknęła Margarita. — Co za fatalna myśl przychodzić tutaj.
Popatrzyli na siebie z uwagą, jak gdyby chcieli zdać sobie dokładnie sprawę ze zmian, jakie w nich czas dokonał.
— Opaliłeś się — rzekła ona — wyglądasz na marynarza.
Juljanowi wydała się piękniejszą niż dawniej i powiedział sobie, że posiadanie jej warte było tych niepowodzeń, jakie spowodowały jego wyjazd do Ameryki. Wyższą była od niego; wytwornie i harmonijnie wiotką. „Ma chód muzykalny“ mawiał sobie Desnoyers, wywołując w pamięci jej obraz. I teraz zobaczyw-