Strona:Ibanez - Czterech Jeźdźców Apokalipsy 01.djvu/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kilka słów podziękowania. Uroczystość zakończyła się źle z jego winy.
— A dlaczego pan nie zabrałeś głosu; jesteś przecież synem Francuza? — rzekł tamten.
— Jestem obywatelem argentyńskim — odpowiedział Juljan.
I oddalił się; zaś jubiler rozważywszy, że „powinien był przemawiać“ tłumaczył się otaczającym. Było rzeczą bardzo niebezpieczną wtrącać się w sprawy dyplomatyczne. A przytem nie miał „instrukcji od swego rządu“. I przez kilka godzin uważał się za człowieka, który omal że nie rozpoczął nowej karty w historji.
Resztę wieczora spędził Desnoyers w palarni, zwabiony obecnością „pani radczyni“. Kapitan landsturmu ze sterczącem mu z pod wąsów ogromnem cygarem, grał w pokera z innemi rodakami, którzy szli na nim w porządku godności i bogactw. Jego połowica siedziała przy nim większą część wieczoru, patrząc na caremerów, roznoszących tace z bock'ami i nie ważyła się sprzeciwiać temu olbrzymiemu pochłanianiu piwa. Zresztą myślał głównie o tem, by trzymać próżne krzesło dla Desnoyers‘a. Uważała go za najbardziej dystyngowanego pasażera na parowcu, ponieważ pił szampana przy każdem jedzeniu. Juljan był wzrostu średniego, brunet, z małą nogą, co sprawiało, że pani radczyni była zmuszoną chować swoje pod suknią; czoło miał prawie trójkątne, obramowane gęstwiną czarnych włosów, gładkich i błyszczących. Był, jednem słowem, typem wprost przeciwnym tym, którzy