Strona:Hordubal.pdf/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

mu się nie udaje, słychać jakiś sypki szum, gdy porusza drzwiami. Kupa kukurydzy zsunęła się i zawaliła drzwi. A więc i tam nie ma nikogo. Zresztą, kto by się tam miał ukrywać? Jakie to głupie!
Hordubal stoi na podwórku jak czarny słup i zakłopotany głaszcze się po karku. Czego ja tu właściwie chcę? Po co tu łażę? Przez tyle lat mieszkał tu Manya i nie pilnowałem, nie biegałem z latarnią po podwórku. Na co to teraz? Hordubala opanowuje jakaś tępa obojętność. Gdybym teraz leżał w oborze i gdybym usłyszał jakie kroki, czy wstałbym? E, nie wstałbym. Zapytałbym najwyżej, kto tam? I nawet bym nie zawołał, tylko wstrzymałbym oddech. O Boże święty, czyż mam pilnować ludzi dorosłych? Ale i to prawda, że pilnowałbym, udając, że robię po ciemku to i owo. Ale czy można upilnować czyje serce? Ej, głupi, głupi!
No więc, niech Manya wróci! Co mi do tego! Przecież już wszystko jedno. Już wszystka jedno. Co bolało, przestało boleć. Gdy spłonął dom, nikt nie kłopocze się o dziurawą strzechę.
U Herpaków zakwiliło dziecko. No widzisz, może to i prawda, że Polana zachodziła do sąsiadki, by popatrzeć na jej dziecko. Czemu nie? Kobiety przecie głupieją za dziećmi. Teraz więc Herpaczka daje dziecku piersi. — — — Pamiętasz, Polano, jak karmiłaś Hafię? Tylko poruszyłaś ramieniem i pierś znikała pod koszulą. Jedenaście lat temu. A ty — do Ameryki — — — Ej, głupi, głupi!
Hordubal mruga z gwiazdami w zawody. Mocny Boże, ile ich jest! Ile ich tu przybyło przez te lata! Dawniej nie bywało ich tyle, żeby się człowiek miał aż przerażać na ich widok. Ale już wszystko jedno. Jak gdyby wszystko z człeka opadało, jedno po drugim. Była Ameryka, był powrót do domu. Był Gerycz, Fedelesz, Manya — ilu ich było! A teraz nie ma już nic. Wszystko jedno. No, chwała Bogu ulżyło człekowi.