Strona:Hordubal.pdf/59

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nało się w nim brzemię pokoju i nawet nie trzeba myśleć o niczym. Dobrze, Polano, dobrze, już nie będę się kręcił koło ciebie, za mało dla dwojga miejsca na podwórku. Znajdzie się dla mnie praca u kogo, a jeśli nie, będę tu siadywał i czekał, czekał aż do wieczora. I czemużby nie? Długoż to człowiek żyje? Czemuż, proszę cię, miałyby sobie przeszkadzać dwie mrówki, gdy miejsca taki nadmiar, że aż nie pojmujesz, skąd bierze się go tyle. A ja mogę sobie patrzeć i z daleka. Chwała Bogu, dosyć tu szczytów, z których może człowiek spoglądać ku domowi. Można wdrapać się Stwórcy aż na ramię i spoglądać wzniż na samego siebie. Tak jak obłoki: wznoszą się i rozpływają niby tchnienie.
Już rozbrzmiewa Anioł Pański stad, a Hordubal wciąż jeszcze siedzi na tymiankowej miedzy z bukiecikiem w ręku i spogląda w dół na tę nową czerwoną strzechę. I podwórko widać jak rozwartą dłoń. Zabrać tu z sobą Hafię i pokazać jej to. Patrz Hafio, czyliż to nie jest jak zabawka? Na podwórko wychodzi maluteńka jasna postać i stoi, stoi. A potem, ze stajni wychodzi druga malutka postać, ciemniejsza, podchodzi ku niej i stoi także. I nie poruszają się — jak zabawki. Mrówki ruszałyby mackami i biegałyby żwawo, podczas gdy ludzie są tacy dziwni: stoją obok siebie i nic. Na co to wiedzieć? — myśli Hordubal. Ale dziwne to, że tak długo, tak nieruchomo stoją. Aż strach oblata człeka, że stoją tak bez ruchu. I to miałby być pokój, Juraju, który niosłeś sobie zwyż? To brzemię, które cię przytłacza? Nabrałeś tam czegoś aż za wiele, i to jest smutek. Rozwarłeś ramiona i dźwigasz teraz — krzyż. A tych dwoje tam w dole stoi, stoi — — Ach, Jezusie, niechże się już poruszą! I nagle jasna malutka postać drgnęła i znikła. A ciemna postać stoi dalej i nie rusza się, a potem, chwała Bogu, znika także.
Z bukiecikiem jagód wraca Hordubal. Nie ma nic prócz tego bukiecika i na dobitkę zapomina go na podwórku. Czworo ludzi siedzi przy stole z wieczerzą. Omal nie zaczął