Strona:Hordubal.pdf/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i potężne jak kościół, aż się człowiekowi chce zdjąć kapelusz i głośno kogoś pozdrowić. A trawa jest gładka, śliska i króciutka, chodzi się po niej miękko jak po kobiercu. Długa i łysa połonina między lasami rozlała się szeroko, niebo sklepiła nad sobą, a lasy odgarnęła na bok. Jak gdyby chłop obnażył pierś i leżał, leżał, gapiąc się w niebo... Ach, ach, jak dobrze się tutaj oddycha! I Juraj Hordubal staje się nagle malutki jak mrówka i pędzi szeroką połoniną, dokądże, dokąd, mróweczko? A tam, na sam wierzch góry, gdzie się pasą te czerwone mróweczki. Tam ja sobie pójdę. Szeroka jest połonina!
Szeroka jest, miły Boże. Dla stada wołów? Te czerwone punkciki w dali? Dobrze Pan Bóg stworzył świat; spogląda z nieba na ziemię i mówi sobie: ten czarny punkcik, to niejaki Hordubal, a znowu ten jasny tam dalej, to Polana. Muszę uważać, czy się te dwa punkciki z sobą spotkają. Czy może należałoby popchnąć je ku sobie palcem? A tu po zboczu pędzi coś czarnego i prosto ku mnie. Co zacz takie stworzenie? Pędzi, wali się z góry na pazury... Ach, to czarne psisko, i szczeka, szczeka, jakby sobie chciało pysk rozedrzeć. Idżże ty głupi, czyż ja wyglądam na zbójnika? No pójdź tu, jesteś dobry piesek. Idę w gości do pastucha na górze. Już słychać dzwonienie stada. — Hej-hej! — woła pastuch, a woły wielkimi spokojnymi oczami spoglądają na Juraja, machają ogonami i pasą się dalej. Pastuch stoi bez ruchu jak krzak jałowca i patrzy na nadchodzącego.
— Hej! — woła Juraj — czy to ty, Misiu? No? chwała Bogu!
Misio nic, tylko patrzy.
— Nie znasz mnie? Jestem Hordubal.
— A, Hordubal — mówi Misio i nie dziwi się. Bo i czemu się dziwić?
— Z Ameryki wróciłem.
— Co?
— Z Ameryki.