Strona:Hordubal.pdf/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie chowałem się — odpowiada Szczepan ponuro. — Czemu miałbym się chować? Spałem po prostu.
— A dlaczego nie wyspaliście się w nocy, co?
— Wyspałem się. Czemu nie miałbym się wyspać, proszę pana?
— Więc czemu spaliście teraz?
— Bo nie mam co robić. Dość napracowałem się w służbie.
— Wczoraj pracował cały dzień, proszę pana. Orał pole — wspomaga syna stary Manya.
— Was nie pytam — odciął się Biegl. — Idźcie do izby, żwawo, i Michał też.
— Ach, tak — tak — wzdycha Gelnaj. — A co wy, Szczepanie, na to, co się stało z Hordubalem.
— Ja mu tego nie zrobiłem! — wyrwał się Szczepan.
— Więc już wiecie, że go zabili? — zwycięsko wtargnął do rozmowy Biegl. — A któż to wam o tym powiedział?
— Nikt... — — — Ale gdy człek widzi żandarmów — — — Pomyślałem, że to pewno coś z Hordubalem będzie.
— A dlaczego akurat z Hordubalem?
— Ponieważ... ponieważ się pokłóciliśmy. — Szczepan zacina pięści i zęby. — Wyrzucił mnie, pies jeden!
Biegl jest trochę rozczarowany. — Uważajcie dobrze, Manyo: przyznajecie się więc, że z Hordubalem rozeszliście się w złości.
Szczepan gniewnie błyska zębami. — O tym wiedzą wszyscy.
— I chcielibyście się zemścić na nim?
Szczepan sapnął. — Gdybym go spotkał, sam nie wiem, co bym mu zrobił.
Biegl zastanawia się przez chwilę. Ze Szczepanem niełatwa sprawa.
— Gdzie byliście nocy dzisiejszej? — rzucił prosto z mostu.
— W domu byłem. Tutaj. Spałem.
— To się pokaże. Czy może kto o tym zaświadczyć?