Strona:Hordubal.pdf/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Gelnaj wychodzi na podwórko, otyły i dostojny. — Chodźcie no tu, gaździno Hordubalowa — kto był tej nocy w domu?
— Tylko ja — i Hafia, ta mała córeczka.
— Gdzie pani spała?
— W komorze. Z Hafią.
— Te drzwi, prowadzące na podwórko, były zamknięte, prawda?
— Tak, proszę pana.
— A rano — były zamknięte? Kto je otwierał?
— Ja sama. O świcie.
— Kto pierwszy spostrzegł zabitego?
Polana zaciska usta i nie odpowiada.
— Gdzie wasz parobek? — ostro pyta Biegl.
— W domu, proszę pana, w Rybarach.
— Skąd pani o tym wie?
— No, ja tak przypuszczam — — —
— Nie pytam, co pani przypuszcza. Skąd pani wie, że jest w Rybarach?
— ...Nie wiem.
— Kiedy był tu po raz ostatni?
— Dziesięć dni temu. Został odprawiony — — —
— Kiedy widziała go pani ostatnio?
— Dziesięć dni temu.
— Niech pani nie łże! — warknął Biegl prosto z mostu. — Wczoraj się pani z nim widziała. Wiemy o tym.
— To nieprawda! — westchnęła Polana wystraszona.
— Przyznajcie się, Hordubalowo — dogaduje jej Gelnaj.
— Nie — tak. Wczoraj mnie spotkał...
— Gdzie? — natarł Biegl.
— Na dworze.
— Gdzie, na dworze?
Polana nie wie, gdzie spojrzeć. — Za wsią.
— Co pani robiła za wsią? Więc co? Prędzej!
Polana milczy.