Strona:Hordubal.pdf/103

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Około południa Hafia na palcach wchodzi do izby. Hordubal leży z rękoma nad głową i mruga wpatrzony w sufit.
— Matka pyta, czy czego chcecie? — powtarza, co jej kazano.
— Ja myślę, Polano — wywodzi Juraj — że Szczepan mógłby wrócić.
Dziewczynka nic nie rozumie i w zdumieniu szeroko rozwiera gębulę.
— I jak się macie? — mówi z głębokim wydechem.
— Dobrze. Grzecznie dziękuję.
Hafia wybiega na dwór. — Mówi, że dobrze — melduje Polanie.
— Całkiem dobrze?
— No tak — przyświadcza dziewczynka.
A potem nastała popołudniowa cisza. Hafia już nie wie, co ma robić? Matka jej nakazała, żeby była w domu, gdyby gazda czego potrzebował. Hafia bawi się na zaprożu lalką, którą wystrugał jej Szczepan. Nie wolno wychodzić, poucza lalkę, gospodarz się położył, musisz pilnować zagrody. I nie płacz, bo dostaniesz klapsa.
Na palcach idzie Hafia, aby zajrzeć do izby. Gospodarz siedzi na łóżku i kiwa głową.
— Co robi matka, Hafio?
— Gdzieś poszła.
Hordubal znowu kiwa głową. — Powiedz jej, żeby Szczepan wrócił. A tego ogierka może Szczepan otrzymać z powrotem. Czy chciałabyś mieć króliki?
— Chciałabym.
— Zrobię ci klatkę dla królików, taką samą, jaką miał majner Jensen. Ech, Polano, w Ameryce jest takich rzeczy bardzo dużo... Wszystko sam zrobię. — Hordubal kiwa głową. — Czekaj, zabiorę cię z sobą w góry, na połoninę, tam jest taki dziwny zrąb, że nawet Misio nie wie, co by to być mogło. Idź, idź, powiedz matce, że Szczepan wróci.
Hordubal jest jakiś zadowolony, kładzie się i zamyka oczy. Robi się ciemno jak w chodniku kopalnianym. Buch