Strona:Herold Andre-Ferdinand - Życie Buddy.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

słoniu po ulicach miasta, prosząc wszystkich o jałmużnę dla Buddy i uczniów jego. Niech każdy da, co może.
Oznaczonego dnia dosiadł Anatapindika najpiękniejszego ze słoni swoich i zbierał, jeżdżąc po ulicach, datki dla gminy wiernych. Ciśnięto się doń, jedni dawali złoto, inni srebro, kobiety zdejmowały naszyjniki, naramienniki, pierścionki, a najskromniejszy dar był przyjmowany ochotnie.
Żyła w Sravasti biedna dziewczyna, która, pracując przez trzy miesiące, zdołała uzbierać kawałek płótna i uszyła sobie z niego suknię. Spostrzegła także Anatapindikę i tłum otaczający go.
— Kupiec Anatapindika żebrze, zdaje mi się! — powiedziała do jednego z przechodniów.
— Tak jest, żebrze — odparł.
— Powiadają, że jest to najbogatszy człowiek w mieście, czemuż tedy żebrze?
— Czyż nie słyszałaś, co głosił herold królewski przed tygodniem?
— Nie słyszałam.
— Anatapindika nie żebrze dla siebie, ale chce, by wszyscy mogli spełnić dobry uczynek i dać jałmużnę dla Buddy i uczniów jego. Ten, kto mu da coś, będzie miał udział w nagrodzie wiekuistej.