Strona:Hermann Sudermann-Kuma Troska.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
2
KUMA TROSKA

trwoga niepewności tysiąc razy więcej dręczyć ją musi, niż najstraszniejsza pewność.
Pewnego popołudnia, piątego dnia po urodzeniu się dziecka — posłyszała jak w drugim pokoju mąż jej, którego w tych ciężkich dla nich czasach nie widywała niemal zupełnie, ciężkiemi przechadzał się krokami, to klnąc, to wzdychając kolejno. Jedno słowo nawet wyraźnie dobiegło jej ucha, słowo, które powtarzał bezustannie: „Bez dachu! bez dachu!“
Wtedy wiedziała już, że: do tego przyszło.
Osłabłą rękę położyła na główce nowonarodzonego dziecięcia, które dziwnie poważną twarzyczką w świat patrzało przed siebie i ukrywszy twarz w poduszkach zapłakała.
Po chwili ozwała się do dziewczyny pilnującej dziecka.
— Powiedz panu, że chcę z nim pomówić.
I przyszedł. — Hałaśliwym krokiem podszedł do łóżka chorej i popatrzał na nią z wyrazem twarzy, co w wymuszonej swej swobodzie w dwójnasób wydawał się jeszcze zrozpaczonym i strasznym.
— Maksie, — ozwała się nieśmiało, bo zawsze go się lękała — Maksie, nie ukrywaj nic przedemną — ja i tak przecież przygotowaną jestem na wszystko najgorsze.
— Czyż jesteś? — spytał nieufnie, bo przyszły mu na myśl przestrogi lekarza.
— Kiedy mamy się ztąd wynieść?