Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 02.djvu/63

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   55   —

— U nas się często takie rzeczy robi — z góry i z dołu.
Groński spojrzał na niego z pewnem zdziwieniem, jakby się nie spodziewał z ust jego takiej uwagi.
— Masz słuszność — ozwał się — z góry przez ciągłe redukowanie wielkiego ideału, z dołu, dlatego, że obecnie wprost się go depce.
— Ba! ale zostaje jeszcze tęga chmara sukman.
— Znów masz słuszność — odpowiedział Groński. — Dawniej marsz Dąbrowskiego był hasłem dla stu tysięcy ludzi, dziś jest niem dla dziesięciu milionów. Błogosławiony folklor!
Umilkli. Groński chodził czas jakiś po pokoju, zdejmując, wedle zwyczaju, binokle z nosa i nakładając je napowrót — poczem ozwał się:
— Wiesz, co mnie dziwi? To, że w takich czasach i w takich warunkach ludzie mogą myśleć o swem prywatnem szczęściu i swoich prywatnych sprawach. A jednak takie jest prawo życia, którego żadna siła nie może potłumić.
— Czy pan ma na myśli mnie?
— Stwierdzam w teoryi fakt, który w praktyce stwierdzasz i ty. Bo oto w tej chwili jest jakby trzęsienie ziemi, walą się budynki, giną ludzie, buchają ognie podziemne, a wy się wza-