Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   212   —

mama pozwoli!« powtarzały się co chwila, i który z nadmiaru obustronnej gotowości do poświęcenia, stał się wkońcu prawie cierpki. Krzycki, znający te panie od dawna, słuchał z wielką powagą, pani Otocka patrzała na dno filiżanki, nie mając odwagi spojrzeć na pannę Marynię, panna Marynia ściągała kąciki ust, rejent sapał i żuł, a doktór wykrzykiwał swoje: Ha! tak rozgłośnie, ze aż muchy zrywały się z siatkowych kloszów, przykrywających masło i pieczywo.
Lecz na dworze rozpętała się tymczasem burza i grzmoty przerwały ofiarny dyalog między matką a córką. W pokojach pociemniało; za oknami słychać było przez czas jakiś szum ulewy — i błyskawice rozświecały chmurną powłokę. Ale trwało to krótko, poczem Krzycki jął odpowiadać i obiecywać pomoc tym paniom, zawsze z należytą powagą, ale zarazem z jakimś szczególnym wyrazem twarzy, który zwiastował, że młody frant chowa coś niespodziewanego w zanadrzu. Oświadczył więc, że gotów jest siąść na koń i otoczyć opieką Górki; następnie uspakajał te panie, że objawy, któremi się tak przeraziły, są przejściowe, że w Rzęślewie jest chwilowo to samo, ale niewąt-