Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   162   —

— Ależ apetyt. — Czysty kanibal!
— Zrób i ty przed śniadaniem konno milę drogi, a będziesz miał taki sam apetyt. Zresztą, kanibal, nie kanibal, ale to pewna, że gdym tu wszedł, gotów byłem zjeść, choćby ten oto bukiet, który stoi przedemną.
— Przyjdą może takie czasy, w których szlachta nie będzie miała nic innego do jedzenia — odrzekł Dołhański.
Ale panna Marynia chwyciła coprędzej bukiet i, śmiejąc się, przesunęła go na drugą stronę stołu.
— Po kawie, niema już obawy — zawołał Krzycki. — Ale jakie ładne polne kwiaty! Czy to panie same nazbierały?
— My jesteśmy śpiochy — odpowiedziała pani Otocka — nazbierała ich służąca Aninki.
Tem zdrobniałem imieniem nazywały obie siostry pannę Anney.
Krzycki obrzucił ostrym wzrokiem panie, ale że twarze ich były zupełnie spokojne, więc pomyślał:
— Kwiatów nazbierała i o przygodzie nie wspomniała.
A panna Anney, obracając powoli bukiet i przypatrując mu się, zaczęła mówić: