Strona:Henryk Sienkiewicz - Wiry 01.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   131   —

pirowskie »słońce głupoty« nie tylko świeci nad naszym krajem, ale jest w zenicie.
— Jeśli o takim słońcu mowa — odpowiedział Dołhański — to możemy powiedzieć, jak ongi królowie hiszpańscy: że w naszych posiadłościach nie zachodzi ono nigdy.
A Groński mówił dalej, podnosząc brwi i przymrużając w zamyśleniu oczy:
— Socyalizm... dobrze! To przecie rzecz starsza od Meneniusza Agryppy. Płynie ta rzeka przez całe wieki. — Czasem, gdy przykryją ją inne idee, nurtuje pod ziemią, potem zaś znów wydostaje się na światło dzienne. — Czasem opada, czasem wzbiera i rozlewa... Obecnie mamy powódź i to bardzo groźną, która może zatopić nie tylko fabryki, miasta i kraje, lecz nawet cywilizacyę... Grozi to przedewszystkiem Francyi, gdzie dobrobyt i pieniądz wyrugowały wszelkie inne idee. — Socyalizm jest tego następstwem koniecznem. Kapitał, ożeniony z demagogią, nie mógł spłodzić innego dziecka, że zaś to dziecko ma głowę potwora i kretyna, to tem gorzej dla jego ojca. — Pokazuje się, że zbytnie bogactwo może być narodowem niebezpieczeństwem. Ale to nic dziwnego. Przywilej jest niesprawiedliwością, z którą ludzie walczyli od wieków. Otóż