Strona:Henryk Sienkiewicz - Legjony.djvu/91

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Klarybelli Wyrożębskiej, przeszył mu serce grotem, jak odrazu ogarnęły go lube żądze i jak postanowił bez żadnej dłuższej zwłoki zapalić pochodnię hymenu. Ksiądz Krasicki wysłuchał cierpliwie tyrady, a wreszcie, dowiedziawszy się o właściwym celu wizyty, rzekł:
— Dyspensa to mała rzecz, trudniej będzie o rozwód.
— Nie przypuszczam, bym kiedykolwiek mógł zgłosić się do w. ks. mości z podobną prośbą — odparł sucho szambelan.
Oczy prymasa błysnęły dawnym złośliwym dowcipem.
— Nie przypuszczam i ja. Tylko, widzisz, mości szambelanie, Papilio pierwej bywa poczwarką, potem motylem, a człek wprzód motylem, potem poczwarką.
— Dziękuję waszej książęcej mości.
A ksiądz Krasicki spojrzał na zmarszczki szambelana, pokryte grubo różem i bielidłem.
— Ech! — rzekł — waćpan wyglądasz jak róża, więc nie gniewaj się. Dyspensa będzie gotowa choćby na jutro...
Podczas tej rozmowy jenerał Arnold Byszewski jął przypatrywać się z pod nasuniętej na czoło peruki Cywińskiemu, którego nazwisko usłyszał przy reprezentacji, poczem zapytał:
— Czym dobrze słyszał? Waćpana nazwisko Cywiński?
— Tak jest — odpowiedział Stanisław.