Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.3.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Maszko podziękował mu jeszcze za pożyczkę i obaj przeszli na herbatę do pani, która spytała:
— Cóż? sprawa już załatwiona?
A Połaniecki, którego znów wstrząsnął jej widok i który nagle przypomniał sobie, że przed chwilą powiedziała mu: „Mąż wraca!“ jakby już współwinna, odpowiedział jej, nie zważając na Maszkę:
— Między mężem pani a mną już załatwiona, między nami dwojgiem — jeszcze nie.
Pani Maszkowa, jakkolwiek miała krew chłodną, zmieszała się jednak, jakby przestraszona jego zuchwalstwem, Maszko zaś spytał:
— Jakto?
— Takto — odpowiedział Połaniecki — że pani przypuszczała, iżbym był zdolny żądać poręczenia na jej majątku — i tego nie mogę jej dotąd darować.
Pani Maszkowa spojrzała na niego swemi niewyraźnemi, szaremi oczyma, jakby z pewnym podziwem. Zaimponowała jej jego śmiałość i przytomność umysłu, z jaką umiał nadać przyzwoity towarzyski obrót swym słowom. Wydał jej się przytem w tej chwili urodziwym mężczyzną, bez porównania urodziwszym od jej męża.
— Przepraszam — rzekła.
— To nie pójdzie łatwo. Ani pani wie, jaki ze mnie zawzięty człowiek.
Wówczas odpowiedziała z pewną kokieteryą, jak istota świadoma swego uroku i swej mocy:
— Nie wierzę.
On zaś siadł koło niej, i wziąwszy nieco niepewną ręką filiżankę, począł poruszać łyżeczką herbatę. Ogarniał