Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kochania i do zamążpójścia, wydało się jej, że gdyby nawet nie kochała, powinna to sobie nakazać — i że nie wolno jej już nie kochać. Połaniecki wszedł w sferę jej obowiązku, należała zaś do tych prostych kobiecych natur, dotychczas wcale jeszcze nie rzadkich, dla których życie i obowiązek znaczą jedno i to samo, i które dlatego do obowiązku wnoszą dobrą wolę, i nietylko dobrą, ale bardzo wytrwałą.
Taka zaś wola prowadzi za sobą miłość, która świeci jak słońce, grzeje jak jego ciepło i koi jak błękitne, pogodne niebo. W ten sposób życie nie staje się suchym krzakiem cierniowym, który kole, tylko kwiatem, który kwitnie i upaja.
Ta, prawa w myślach a zarazem prosta i delikatna w uczuciach, wiejska panna, posiadała ową zdolność do życia i do szczęścia w najwyższym stopniu.
To też, gdy Połaniecki odszedł, ona, rozmyślając o nim, nie nazywała go już w duszy inaczej, tylko: „Pan Stach!“ Bo też to już i był jej „Pan Stach.“
Połaniecki zaś, kładąc się spać, powtórzył sobie nieco mechanicznie:
— Ona uważa się za moją narzeczoną.
Śmierć Litki i przejścia ostatnich dni odsunęły nietylko w myślach, ale i w jego sercu, Marynię na dalsze, a nawet bardzo dalekie plany.
Teraz znów począł myśleć o niej i zarazem o swej przyszłości. I nagle ujrzał jakby chmurę niezliczonych pytań, na które w tej chwili przynajmniej nie miał żadnej odpowiedzi.
Czuł tylko przed niemi strach; czuł, że na razie