Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie przeszkadzam?
— Nie — rzekł Pławicki — nie mamy już ze sobą żadnych interesów, z czego, mówiąc nawiasem, rad jestem mocno. Pan Połaniecki przyszedł tylko z grzeczności.
Połaniecki poczerwieniał nieco i chcąc zmienić przedmiot rozmowy, rzekł:
— Wracam z Reichenhallu, przywożę pani ukłony od pani Chwastowskiej i od Litki, i to jest także jeden z powodów, dla których ośmieliłem się przyjść.
Na chwilę, ów chłodny spokój, który był na twarzy panny Maryni, znikł.
— Pisała mi Emilka o ataku Litki — rzekła. — Jakże ona się teraz ma?
— Drugiego nie było.
— Spodziewam się też znowu listu i może już przyszedł, ale go nie odebrałam, ponieważ Emilka adresowała prawdopodobnie do Krzemienia.
— To ci go odeślą — rzekł Pławicki. — Dałem polecenie, by wszystko, co przyjdzie, tu odsyłano.
— Państwo już nie powrócicie na wieś? — spytał Połaniecki.
— Nie; nie powrócimy — odrzekła panna Marynia, której oczy przybrały napowrót wyraz chłodnego spokoju.
Nastała chwila milczenia. Połaniecki patrzył na młodą dziewczynę i zdawał się walczyć sam ze sobą. Jej twarz ciągnęła go z nieznaną mu dotąd siłą. Czuł coraz wyraźniej, że w takiej właśnie znalazłby największe upodobanie, że taką mógłby pokochać, że to jest jego typ kobiety wybranej — i tem bardziej jej chłód stawał