Strona:Henryk Sienkiewicz-Rodzina Połanieckich (1897) t.1.djvu/042

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skorupki od jajka i pół cytryny: stykały się, potrącały, oddalały, zbliżały, wreszcie — paf! pół cytryny wpadło w pół jajka i popłynęły razem. Patrz, co to znaczy harmonia!“ Oto, czem zajmuje się Bukacki, choć dużo umie i np. na sztuce zna się dobrze.
— A mówią o nim, że bardzo zdolny?
— Może, ale do niczego. Zjada chleb — i na tem koniec. Żeby przynajmniej był przytem wesoły, ale on jest w gruncie rzeczy melancholik. Zapomniałem powiedzieć: i kocha się w pani Emilii.
— Emilka dużo przyjmuje? — spytała panna Marynia.
— Nie. Bywam ja, Waskowski, bywa Bukacki, no i jeszcze Maszko, adwokat, ten, co to kupuje i sprzedaje majątki ziemskie.
— Ona pewnie i nie bardzo może przyjmować, bo dużo czasu musi poświęcać Litce.
— Biedactwo drogie — rzekł Połaniecki — Pan Bógby dał, żeby jej przynajmniej pomógł ten Reichenhall!
I wesoła twarz jego pokryła się w jednej chwili prawdziwym smutkiem. Teraz panna Marynia spojrzała na niego oczyma, pełnemi sympatyi — i z kolei pomyślała po raz drugi:
— On jednak musi być naprawdę dobry.
A pan Pławicki zaczął mówić, jakby sam do siebie:
— Maszko, Maszko... Ten także kręcił się koło Maryni. Ale ona go nie lubiła. Co do majątków, ceny teraz takie, że pożal się Boże.
— Właśnie Maszko twierdzi, że w tych warunkach dobrze jest kupować.
Tymczasem obiad się skończył i przeszli do salonu