Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wymówki, usta zamykała mi całowaniem i prośbą, abym się nie gniewał na nią. Gdym ją ułożył już do snu, usypiała, trzymając mnie za rękę. Często w nocy, gdy się zbudziła, otulała mnie skórami bobrowemi, bym się wywczasował lepiej. Zawsze łagodna, słodka, kochająca i dbała o mnie, doprowadziła mnie do tego, żem ją poprostu ubóstwiał i całowałem brzegi jej sukni, jakby rzecz jaką najświętszą, a ten nasz wóz zmienił się dla mnie w kościół prawie. Taka malutka wobec tych niebotycznych ścian kamiennych, po których wodziła wzniesionemi oczyma, zakryła mi je jednak tak, że przy niej niknęły z moich oczu, i że wśród tych ogromów ją samą tylko widziałem. Cóż dziwnego, że gdy innym brakło sił, ja miałem je jeszcze i czułem, że, póki o nią będzie chodziło, nigdy mi ich nie zbraknie.
Po trzech tygodniach drogi dostaliśmy się wreszcie do obszerniejszego kanjonu, który tworzy rzeka Biała. U wejścia do niego Indjanie z pokolenia Uintah przygotowali nam zasadzkę, która zmieszała nas cokolwiek; ale gdy ich czerwonawe strzały poczęły dosięgać aż na dach wozu mojej żony, uderzyłem na nich wraz z ludźmi z taką natarczywością, że natychmiast poszli w rozsypkę. Wybiliśmy ich trzy czwarte. Jedyny jeniec, jakiego wzięliśmy żywcem, młody, szesnastoletni chłopiec, przyszedłszy trochę do siebie ze strachu, począł, ukazując kolejno na nas i na zachód, powtarzać też same gesta, jakie czynili Yampasowie. Zdawało nam się, że chce powiedzieć, iż biali ludzie znajdują się wpobliżu, ale domysłowi temu trudno było dać wiarę. Tymczasem