Strona:Henryk Sienkiewicz-Nowele tom IV.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I chciał ją złapać w pół, ale Rzepowa, zlękłszy się o dziecko i o siebie, uskoczyła wbok; chłop za nią, ale był pijany, więc się przewrócił. Zerwał się wprawdzie zaraz, nie gonił jej jednak, tylko, porwawszy kamień, rzucił za nią, że aż zawarczało powietrze.
Rzepowa poczuła ból w głowie, i zamroczyło ją zaraz, to też przyklękła. Lecz pomyślała sobie tylko jedno słowo: „dziecko“ i poczęła uciekać dalej. Zatrzymała się dopiero pod krzyżem, a obejrzawszy się, spostrzegła, że chłop był już z jakie pół wiorsty i, taczając się, szedł do miasta.
W tej chwili jednak uczuła jakieś dziwne ciepło na szyi; pomacała ręką, a potem, spojrzawszy na palce, spostrzegła krew.
Pociemniało jej w oczach i odeszła od przytomności.
Zbudziła się oparta plecami o krzyż. Zdaleka nadjeżdżał kabrjolet z Ościeszyna, a w nim młody pan Ościeszyński, z guwernantką ze dworu.
Pan Ościeszyński Rzepowej nie znał, ale ona go znała z kościoła; myślała więc lecieć do kabrjoletu i prosić na miłosierdzie Boskie, żeby choć dziecko przed burzą zabrali: podniosła się nawet na nogi, ale nie mogła iść.
Tymczasem młody pan nadjechał i, ujrzawszy nieznajomą kobietę, stojącą pod krzyżem, zawołał:
— Kobieto! kobieto! siadajcie.
— Niech Pan Bóg...
— Ale na ziemi, na ziemi.
O! był to figlarz znany w całej okolicy ten młody pan Ościeszyński, więc on tak zaczepiał wszystkich