Strona:Henryk Sienkiewicz-Listy z Afryki.djvu/252

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

na dzień, niemal jak żerujące zwierzęta. Kobiety drapią ziemię, byle zasadzić trochę manijoku, lecz gdy zdarzy się rok, że manijok nie urodzi, ludzie przymierają głodem w najbujniejszej na świecie ziemi. Słyszałem jeszcze w Kairze człowieka, zkądinąd rozsądnego, który czynił misyom zarzut, że nie uczą murzynów rzemiosł. Zarzut wydał mi się słuszny — i dopiero po przyjrzeniu się miejscowym stosunkom, poznałem całą jego błahość. Naprzód w miejscach, gdzie rzemiosła, jak np. w Bagamoyo, mogą znaleźć jakiekolwiek zastosowanie, murzyni uczą się ich i uczą bardzo dokładnie, ale w głębi kraju jakich rzemiosł mają uczyć misyonarze? Zapewne nie szewctwa, bo wszyscy chodzą boso; nie kołodziejstwa, bo nie ma dróg, ni zwierząt pociągowych; nie budownictwa, bo każdy murzyn potrafi zbudować sobie chatę; nie kowalstwa, bo także każdy umie wyklepać na kamieniu, nieraz bardzo ozdobny, nóż i dziryt. Rzemiosła idą za potrzebami, a potrzeb nie masz prawie żadnych, te zaś, które są, pierwotny, miejscowy przemysł zaspakaja doskonale. Natomiast misyonarze, nawet w najdalszych krańcach Afryki, uczą rzeczy nierównie donioślejszej, to jest sadzenia drzew, zabezpieczających od głodu. Każdą najmniejszą misyę ota-