Strona:Henryk Sienkiewicz-Humoreski z teki Worszyłły.pdf/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jak długo spałem? — spytałem Mirzy.
— Dobę, jak kamień.
— A ty nie byłeś ranny?
— Trochę podrapany.
To mówiąc, zawinął rękaw od koszuli i wyciągnął swoją białą, marmurową rękę, na której widniała długa czerwona rysa i błękitne ślady ukąszenia zębami.
— Ci niemcy — rzekł — nie dają się przecież zabijać, jak owce.
— Wszakże pobiliśmy ich?
— Trochę. Mało który wyszedł.
— Wyście nadeszli nam na pomoc?
— Tak.
— Gdzie Marx? — spytałem po chwili milczenia.
— Na patrolu. Marx jest już kapralem.
— Simon, zdaje mi się, poległ?
— Już pochowany.
— Kto na jego miejscu?
— Ja.
Wówczas siadłem na tapczanie.
— Wytłumacz mi, co to wszystko znaczy.
Mirza począł się śmiać.