Strona:Henryk Sienkiewicz-Humoreski z teki Worszyłły.pdf/324

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kich sił, nie więcej jednak, jak parę godzin.
Koło drugiej rozbudziłem się nagle.
Z początku nie mogłem sobie przypomnieć, gdzie jestem, po chwili jednak strząsnąłem z głowy zdrętwiałość i spojrzałem w okna, naprzeciw których leżały nasze posłania.
Słaby różowy odblask, jakby zorzy, świecił przez szyby.
Ale nie była to zorza, była to łuna dalekiego pożaru.
— Pali się — pomyślałem, nie myśląc zresztą wstawać z ogrzanego posłania. Muszą się bić w tamtej stronie.
Tak też i było.
Wkrótce uszu moich doszedł daleki, daleki odgłos strzałów rotowych.
Strzały te odległe, przytłumione, a szybkie i prawidłowe, jak muzyczna gama, to ustawały chwilami, to odzywały się z nową energią.
W przestankach słyszałem chrapanie Marxa.
Po niejakim czasie zdawało mi się, że strzały się zbliżają, przytem jeden i drugi