Strona:Henryk Sienkiewicz-Humoreski z teki Worszyłły.pdf/289

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wie i opadłszy zupełnie, przedstawiał widok nader smutny.
Tymczasem pociemniało, a wkrótce zrobiła się noc zupełna. Dostaliśmy się na jakąś drożynę, o której nie wiedzieliśmy, czy nie zawiedzie nas do jakiej wioski, pełnej prusaków. Trzeba było zachować wszelką ostrożność, bo niebezpieczeństwo nie minęło jeszcze zupełnie. Byliśmy w okolicach, zajętych przez nieprzyjaciela, i lada chwila mogliśmy się spotkać z jakimś patrolem. Możliwem było także, że wysłano za nami nową pogoń. Tymczasem pan Vaucourt, puściwszy raz wodze językowi, nie mógł go już utrzymać, i wynurzał nam swoją „nieskończoną” i „nieopisaną” wdzięczność tak głośno, że wreszcie Mirza kazał mu być cicho.
— Dlaczego? — pytał.
— Prusacy mogą być niedaleko.
Avec vous, je m’en fiche! — odpowiedział z całem zaufaniem.
Odwaga jego teraz była równie „nieopisaną”, jak wdzięczność.
Tymczasem leśna drożyna stawała się coraz węższą. Często, spłoszeni jakim sze-