Strona:Henryk Sienkiewicz-Humoreski z teki Worszyłły.pdf/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kać pana Vaucourt, z którym nie wiedziałem, co się dzieje.
Znalazłem go za kępą szuwarów, leżącego twarzą do ziemi, i począłem go wstrząsać za ramię.
— Panie Vaucourt, wstawaj pan!
Pardonnez moi! — jęczał pan Vaucourt, sądził bowiem, że to ułan pruski namawia go, by wstał. Biedakowi nie przyszło do głowy, że prusak nie wołałby na niego po francusku.
— Panie Vancourt! to my; niema już ułanów, to my, pańscy towarzysze!
Pan Vaucourt podniósł głowę i, podparłszy się obu rękami, nie wstając zresztą, patrzał na mnie osłupiałym wzrokiem, oczom własnym nie wierząc. Stojący obok z końmi Selim śmiał się, jak szalony.
— Tak, tak! niema już prusaków — powtórzył.
Pan Vaucourt powiódł oczyma po nas, po koniach ułańskich, po ciałach leżących na łące, potem zaś nagle wpadł w taki paroksyzm radości, że sądziliśmy, iż dostał pomieszania zmysłów.