Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.3.djvu/022

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

krystalizowało się we mnie w określony zamiar. Nazwałbym to raczej poczuciem możności samobójstwa, niż postanowieniem. Owszem byłem teraz pewny, że to nie nastąpi prędko. Bo, myślałem sobie, skoro wiem, gdzie jest brama i zawsze mogę wydostać się na pole, to zostanę, żeby zobaczyć: do jakiego też stopnia zło może się wysilić, jaką jeszcze obmyślono mi mękę? Paliła mnie bolesna, ale niepohamowana ciekawość, co się jeszcze stanie, jak tych dwoje ludzi będzie żyło ze sobą, jak Anielka będzie mi patrzyła w oczy?... Znużyłem się nakoniec i usnąłem w ubraniu, ciężkim snem, bo pełnym monoklów Kromickiego, rewolwerów i wszelkiego rodzaju bezładu, w którym ludzie mieszają się z rzeczami. Zbudziłem się jednak późno. Służący powiedział mi, że Kromicki już był wyjechał do Płoszowa. Pierwszą myślą moją było jechać za nim, widzieć, zobaczyć ich razem. Ale siedząc już w powozie, uczułem nagle, że tego nie przeniosę, że mi to będzie zbyt ciężkie i nieznośne; zrozumiałem, że to mogłoby zbyt przyśpieszyć moje wyjście przez otwartą bramę na owo nieznane pole — i kazałem się wieść gdzieindziej.
Człowiek, choćby był największym pesymi-