Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.2.djvu/147

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przypadł mi on bardzo do smaku, bom jak przez mgłę ujrzał i ten wniosek, że w imię doskonałości kobieta winna zgodzić się na przynależność do serca, które najbardziej ją kocha.
Klara grała cudownie. Szukałem wrażeń na twarzach innych, niebawem jednak spostrzegłem, że Anielka szuka ich na mojej. Była-li to prosta ciekawość, czy też mimowiedny niepokój serca, które nie umiałoby powiedzieć, czego się obawia, a jednak się obawia? Powiedziałem sobie, że gdyby to ostatnie przypuszczenie było prawdziwe, stanowiłoby nowy dowód, że ona mnie kocha. Myśl ta przejęła mnie radością i postanowiłem znaleść w pozostającym ciągu dnia odpowiedź na owo pytanie.
Od tej chwili nie odstępowałem Klary. Mówiłem z nią więcej i byłem dla niej serdeczniejszy, niż kiedykolwiek w życiu. W lesie, do którego pojechaliśmy wszyscy razem, chodziłem z nią ciągle, spoglądając tylko od czasu do czasu na Anielkę, idącą opodal ze Śniatyńskimi. Klara zachwycała się lasem, który istotnie był bardzo piękny, z powodu obfitości drzew liściastych, tworzących pod ciemnem sklepieniem sosen drugie, nierównie weselsze sklepienie.
Słońce wnikało obficie do wnętrza lasu przez