Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.2.djvu/060

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

malarskiej. Wszędy, gdziem spojrzał, widziałem świetlisty i przeźroczysty «plein-air», w którego jasnej głębi poruszały się postacie ludzi, pracujących przy domach i w polu. Dziwna rzecz, żem wszystko to widział, wszystko zauważył, alem nie zdołał się tem przejąć, ani się temu całkowicie oddać. Owe wrażenia straciły niejako swą wnikliwość, natomiast skupiały się i uświadamiały tylko na powierzchni mego mózgu, nie mogąc zasunąć się w głąb’, gdzie kryły się inne myśli. W tym stanie rozdwojonej uwagi zbliżyłem się do Płoszowa. Nagle ogarnął mnie chłód lipowej alei, przez którą spoglądały zdala na świat okna pałacu. Rozproszone marne myślątka poczęły tłuc się we mnie jeszcze niespokojniej. Nie umiem dokładnie powiedzieć, dlaczego, zamiast wjechać na dziedziniec, zatrzymałem dorożkarza przed bramą — i ścigany jego podziękowaniami, poszedłem piechotą do ganku.
W ogóle, nie umiem sobie również zdać sprawy, z jakich powodów byłem tak niespokojny: chyba dlatego, że w tym znanym domu oczekiwało mnie coś nieznanego, co jednak stało w takim, wprost tragicznym, związku z moją przeszłością. Idąc przez dziedziniec, doznałem tak silnego ściskania w piersiach, że chwilami robiło