Strona:Henryk Sienkiewicz-Bez dogmatu (1906) t.1.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

najmniej pierwszy raz widziałem małżeństwo nie w szarym mroku prozy życia, spowszednienia, ukrywania mniej więcej obojętności, ale w takiem wesołem świetle.
Anielka widocznie również widziała naszą przyszłość przez to światło; poznałem, że tak jest z jej rozjaśnionej twarzy.
Po obiedzie zostaliśmy ze Śniatyńskim w jadalnym pokoju, wiedziałem bowiem, że on rad wypija jeden i drugi kieliszek koniaku po kawie; starsze panie poszły do bocznego salonu. Anielka z panią Śniatyńską pobiegły na górę po jakieś albumy z widokami Wołynia, ja zaś począłem wypytywać Śniatyńskiego o jego sztukę, o którą był niespokojny. Rozmowa przeszła następnie na nasze dawne czasy, kiedyśmy to obaj próbowali wzlatywać na nieopierzonych jeszcze skrzydłach. Śniatyński opowiadał mi, jak stopniowo przychodziło mu uznanie, jak nieraz wątpił o sobie, i jak jeszcze często wątpi, mimo, iż się do pewnego stopnia wybił.
— Powiedz mi — spytałem — co ty robisz ze swoją sławą?
— Jakto, co robię ze sławą?
— No, czy ją nosisz, jak mitrę na głowie, czy jak złote runo na szyi, czy to stoi na two-