Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/45

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

rzyną o cenach kawy, mąki i kredycie. Nawet w momentach najczulszych, praktycznej tej parze nie schodził z myśli sklep i interesy. Obejmowali się niejako wzajem w oploty pełnych nadziei obliczeń, a pocałunki pieczętowały korzystne transakcje. Nareszcie zasnęli, a dwie ich, leżące obok siebie na poduszkach głowy, o półotwartych ustach, podobne dwu skarbonkom, objęły marzenia i piękne zwidy ogromnych kolumn cyfr, niezmiernych składów towarowych, oraz potężnych ksiąg kasowych.
Weterynarz Aggerbölle miał z wszystkich trzech najdalej do domu.
Mieszkał w ruderze o kwadrans drogi od wsi, niedaleko wybrzeża. W dawno minionych czasach, kiedy przybył tu przed piętnastu laty wraz z młodą żoną, wybrał z umysłu ten punkt odległy, by zażywać szczęścia w romantycznej samotności. Z okien był rozległy widok na fiord i wybrzeże, a młoda para spacerowała dłoń w dłoni i twarz przy twarzy niejednego pięknego, letniego wieczoru lub też księżycowej nocy, pośród wzgórz, z sercami wezbranemi rozkoszą i nadzieją.
Teraz klął nieraz daleką drogę, gdy ciemną nocą szedł, oszołomiony napitkiem i grą, pieszo, brodząc w roztopach i śniegu. Bryczka zostawała zazwyczaj na noc tam, gdzie się rozpił za dnia, bowiem z reguły znajdował się, w chwili powrotu, w takim stanie, że niesposób mu było powierzyć konia. I tej nocy nie chciał mu wydać wójt pojazdu, mimo że jasno było od śniegu, a droga aż do jego domu świeżo oczyszczona. Aggerbölle nie szedł zresztą wcale drogą. Zataczając wielkie łuki, włóczył się po polach, zapadając w śnieg powyż wysokich butów, stając co chwila, wydając głośne o-