Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/425

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

O tem samem deszczowem południu odbywało się w „Sandingehus,“ malowniczej, w północnym stylu zbudowanej willi, opodal szkoły na stoku wzgórza stojącej, wielkie zebranie. Rezydowała tu znana, bogata wdowa, Lena Gilling, która letnią porą przenosiła tu ze stolicy swój specjalny dwór demokratyczny, w tym celu, by być bliżej miejsca działalności oświatowej, którą otaczała swą opieką.
Około pięćdziesięciu osób zebrało się w obszernej komnacie, przytykającej wprost do ogrodu. Byli to przeważnie obcy, przybyli w charakterze gości uniwersytetu, których nie brakło nigdy, a więc duchowni wraz z ubranemi z chłopska żonami, poważni, długo brodzi nauczyciele wiejscy i studenci-chłopi o skrofulicznie bladych twarzach i zaczerwienionych oczach. Napotkać można też było nauczycieli miejscowych, oraz bogatych chłopów z żonami. Odbył się jak zwykle wykład przedpołudniowy w uniwersytecie, teraz zaś, wprowadzonym przez Lene Gilling obyczajem, zebrano się w „Sandinghusie,“ by spędzić godziny południowe na pogadance przyjacielskiej przy fajeczce.
Owe pogadanki przeistaczały się jednak zawsze niemal w gwałtowne debaty na temat bieżących kwestyj społecznych, politycznych i religijnych. Stało się wprost koniecznością dla tych ludzi, rozwijać tu zapatrywania swe i budować cudowne horoskopy na przyszłość. Właśnie weszły na porządek dzienny tematy religijne, które przez lat kilka ustąpić musiały miejsca polityce. Chrześcijańscy bojownicy sprawy ludu, zawiedzeni w całym kraju w swych nadziejach ziemskich ziszczenia królestwa pokoju i sprawiedliwości, z tym większym