Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/417

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

suwała go i dodawała otuchy, twierdząc, że wszystko będzie dobrze, byle był spokojny.
— Uważaj tylko na dzieci! — zawołała nakoniec i, wyczerpawszy w tym okrzyku resztki sił, zawróciła i weszła do domu, zanim jeszcze powóz ruszył.
Idź na wzgórze w ogrodzie! — krzyknął za nią Emanuel — Będziemy cię mogli jeszcze pożegnać powiewaniem chustek!
Nie obróciła się i nic nie odrzekła.
Woźnica trzasnął z bicza, a konie ruszyły z miejsca.
Gdy powóz mijał sklepistą bramę, Sigrid zawołała: hurra!
W drodze przez Vejlby pozdrowiło go kilku przyjaciół słowami: Szczęśliwej drogi! Nawet kilku wrogów natchnął widok wspaniałego landa i stangreta w liberji takim szacunkiem, że mimowoli pozdejmowali z uniżeniem czapki, gdy ich mijał.
Gdy się dostali na gościniec, Emanuel kazał dzieciom dobyć chustek, a kiedy ujrzeli na wzgórzu postać Hansiny, zaczęli wszyscy powiewać.
— Czemuż ona nie odpowiada? — pomyślał Emanuel i ponaglał dzieci: — Mocniej, mocniej, powiewajcie dziewczęta! — zawołał, czując łzy w oczach.
Ale Hansina nie ruszyła się. Nie otrzymali odpowiedzi: do widzenia!
Stała jak słup kamienny i patrzyła, aż znikł w dali ślad powozu. Potem zeszła ze wzgórza, a czując zawrót głowy, siadła ciężko na drewnianych schodkach, wiodących na ścieżkę.
Przesiedziała tu bez ruchu godzinę z głową w dłoniach, wsłuchana w poszum jesiennego wiatru w koronach drzew.