Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/414

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przy stole obok proboszcza kapitulnego, który u nas bywa, a uradowana bardzo, opowiedziałam mu, że wracasz do miasta. Dziwnym trafem wiedział już o tem (przez ministerstwo, jak powiada mąż mój) i, jak się zdawało, bardzo to pochwalał. Spytałam wprost, czy możliwem byłoby, byś otrzymał stanowisko młodszego kaznodziei w jednym z kościołów tutejszych, a on uznał to za bardzo możliwe. Brat pani był bardzo dobrym „laudabilistą“ (czy dobrze piszę?) a potrzeba nam w stolicy sił młodych, a wypróbowanych. Położył nacisk na słowo „wypróbowanych.“ Wogóle mówił o tobie bardzo życzliwie (zna cię z dawnych czasów z rodzicielskiego domu), to też nie sądzę, by ci w jego oczach miało szkodzić, iż żywiłeś przekonania, z których otrząsłeś się już teraz zupełnie.
To zdanie nie podobało się Emanuelowi wcale.
— Skądze jej to przyszło do głowy? — zawołał — Nie zrozumiała mnie. Nie otrząsnąłem się z przekonań...
— Czyś tego całkiem pewny? spytała Hansina.
Emanuel nie odpowiedział. Zatopił się ponownie w myślach.

Pewnego wrześniowego dnia wybiła wreszcie godzina rozstania. Roboty i zamętu było co niemiara. Wczesnym rankiem udał się Emanuel na skibberupski cmentarz, by pożegnać grób swego syna. Stamtąd poszedł do teściów, oraz do brata Hansiny, młodego Ole, który objął gospodarstwo w zagrodzie Jörgensa. Z Elzą pożegnali się dość chłodno, bowiem zostawała ona pod silnym wpły-