Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/401

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

śmy w po korze przetrząsnąć dusze nasze i zadać sobie pytanie, czyśmy byli w istocie dojrzali, by z rąk jego przyjąć władztwo niebiańskie!
Niepokój zaraz od początku ogarnął słuchaczy, po tych zaś słowach ozwało się kilka zuchwałych wykrzyków.
Nie dając sobie przerwać, ciągnął dalej.
— Nie sądźcie, że stoję tu przed wami w zarozumiałości serca, iż jestem sprawiedliwy, a chcę jeno oskarżać. Przeciwnie, wyznaję i czuję potrzebę wyznać, że również byłem słaby i niegodny bożego zaufania. Wiedzcież, bo macie do tego prawo, że przechodzę chwile zwątpienia i pokus i walczyć muszę co dnia, by duch pychy i światowości nie ogarnął umysłu mego...
— Duch doktora Hassinga! — zabrzmiał tętniący głos z tej strony co poprzód, to jest, gdzie tkwiła tłusta głowa Nielsa, niknąca teraz pośród skibberupskich parobków, którzy się głośno śmiać zaczęli.
Emanuel rzucił im szybkie spojrzenie. Zbladł, ale opanował się i po krótkiej pauzie podjął na nowo:
— Tak, czy owak, prawdę wyznać trzeba. Zwaliśmy się zuchwale, a niesłusznie, przyjaciółmi prawdy i sprawiedliwości, to też zasłużyliśmy na los swój. Mówię to głośno: Nie byliśmy dojrzali! Zawsze widzieliśmy dźbło w oku bliźniego, a tramu w swojem nie dostrzegaliśmy. Powiedzcież, czy to nie wyrzuty sumienia odzywają się dziś w nas? — krzyknął, gdy nagle rozległ się gwar, a słuchacze chcieli przygłuszyć jego słowa — Czyż nie wiedzieliście o tem do dzisiaj? Otóż powiem wam: pycha, nietolerancja, wszeteczeństwo, oszczerstwo, kłam-