Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/395

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Pani Gilling, bogata wdowa, utrzymywała w Kopenhadze szczególnego rodzaju dwór. Emanuel słyszał nieraz, że jest jednym z wielkich filarów związku przyjaciół oświaty. Zobaczył starszą już, piękną damę, siedzącą w wyplatanym fotelu, rozmawiającą z jakimś krągłym proboszczem w kapie i jedwabnej czapeczce. Parę tę otaczał krąg nabożnych słuchaczy.
Na widok Emanuela wstała, uśmiechnęła się i powitała go wstydliwie, a z macierzyńską jednocześnie serdecznością. Długo trzymała dłoń jego w obu rękach, potem zaś rzekła.:
— Nareszcie tedy widzę pana! Dawno już tego pragnęłam, słysząc mnóstwo bardzo miłych o panu rzeczy. Pilnie śledziliśmy tok szlachetnych usiłowań pańskich... czemuż atoli nie chcesz udzielić się także nam, mieszczuchom? Czemu pan nie zajrzysz do stolicy? Zaręczam, że i tam trzeba bardzo ludzi młodych i gorących wyznawców sprawy wolności. Już widziałam dziś żonę pańską i obiecała mi niemal, że namówi, byś pan zajrzał do Kopenhagi celem porozmawiania o rzeczach dla nas wszystkich ważnych. Sądzę, że żona ma tyle wpływu, iż jej namowa skutek odniesie. Bardzo jest mila i nader przyjemnie nam było razem gwarzyć.
Wieść o przybyciu Emanuela rozeszła się po sali i zewsząd ściągali ludzie, by zobaczyć słynnego człowieka, koło którego idealnego nazwiska utworzyła już się wśród stronnictwa cała legenda. Zaledwo posłyszał jego nazwisko, rzucił się pan proboszcz z rozwartemi ramionami i, stojąc na palcach, wycisnął na jego policzkach dwa rozgłośne pocałunki.