Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/338

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Twarz koloru czerwonego wina przekreślały napoprzek szerokie usta, rozwierające się ciągle celem jakby ukazania grubego języka, który nie dozwalał wymawiać często słów. Oczka miał maleńkie, natomiast ogromny, czerwony nos, niby szczypce komara, zaś u podgardla zwisał mu, jak pelikanowi, wydatny woreczek. Twarz starego jegomości zdobiła maleńka, siwa bródka, w szpic przycięta, oraz księżycowatego kształtu faworyty, od połowy ucha do środka policzka sięgające, jak nakazywała dawna moda dworska, a temu arystokratycznemu zarostowi odpowiadała sztywna, czarna, atłasowa krawatka, owalna szpilka brylantowa pośrodku koszuli, z wiszącym pod nią złotym łańcuszkiem i małą agrafką, oraz jaskrawa, jedwabna chustka, którą ustawicznie, bez wyraźnego powodu ocierał sobie tłusty kark. Był ubrany bardzo zresztą skromnie, w popielaty, sukienny surdut, a ni bielizna, ni ręce nie świadczyły zgoła o wielkich pretensjach w zakresie czystości cielesnej.
Jegomość ten był właśnie owym „wujaszkiem Joachimem,“ o którym trwożnie wspomniała pani Hassing i jej kuzynek. Do niedawna posiadał on znaczne dobra i tytuł łowczego. Ale, skutkiem zbyt rycerskiego zamiłowania do koni luksusowych, kosztownych pojazdów, licznej służby, starego wina i nielegalnych związków miłosnych, był zmuszony sprzedać niedawno swe dobra i żył z łaski rodziny. Razem z siostrą swą, ową czarno ubraną damą, przybył właśnie „w odwiedziny“ do doktora Hassinga, a wizyta ta trwała już kilka miesięcy.
Przekonania polityczne wuja Joachima były w zupełnej harmonji z jego innemi upodobaniami. Zwał się sam z dumą, jak wielu skrajnych re-