Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/332

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

za próg, a mam przed oczyma panoramę, urągającą wszelkiej ludzkiej sztuce. Przez całe lato mam tuż pod oknami przecudną orkiestrę, od rana do wieczora grającą. W koronach drzew śpiewają szpaki, drozdy po krzakach nucą, szczygiełki...
— I wrony... wrony! Nie zapominajże pan o wronach! — zawołała, zatykając sobie z komiczną rozpaczą uszy — I koguty! O Boże... koguty! Tutaj nawet, u doktorostwa jest taki potwór, który staje pod mojem oknem, gdy śnię nasłodziej, i drze się jak opętany... Wydaje mi się wówczas, że leżę na jarzących węglach.
Emanuel nie mógł się tym razem powstrzymać od lekkiego uśmiechu. Przystanął na chwilę, potrząsnął głową, spojrzał jej po raz pierwszy prosto w oczy i rzekł:
— Zaprawdę, nie zmieniłaś się pani na włos, panno Tönnesen. Zachowałaś dawną urazę nawet do naszego poczciwego zwiastuna świtu.
— Wyznaję szczerze, że pod tym względem zostałam po dawnemu kacerzem. Godzę się, by ludzie wpadali w zachwyt na odgłos śpiewu ptaków, czy widok zieleniejących lasów, albo piaszczystego wybrzeża, gdzie zresztą cuchną okropnie gnijące wodorosty, by podziwiali rozkwiecone łąki i wszystkie owe cuda, ale jeno pod warunkiem, by mnie zostawiono w spokoju pośród mych czterech ścian i pozwolono zajmować się tem co odpowiada prywatnemu memu temperamentowi i upodobaniom. Nie posiadam żadnego odczucia tak zwanej przyrody. W moich oczach, stylowo urządzony pokój, przejawiający specjalne umiłowania interesującego człowieka, jest sto razy piękniejszy, czy też ciekawszy i bardziej nastrojowy od najrozkoszniej-