Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

snuły się po trawie i ścieżkach krągłe, jednostajne plamy słońca, a kury chodziły i podgrzebywały gorliwie krzaki agrestu, zupełnie jak wówczas, kiedy to za panieńskich czasów spędzała na tem samem miejscu długie godziny, snując złote marzenia przyszłości.
Wspomniała przeszłość i pierwszy rok zamęźcia, gdy żyli z Emanuelem samotni i sobie tylko oddani, a każdy dzień był im nowem objawieniem wielkiego, nienazwalnego szczęścia. Wspomniała spokojne wieczory tej właśnie zimy, kiedy siadywali razem w kręgu światła lampy, a Emanuel czytał jej, albo opowiadał o swych walkach i przejściach duchowych w młodości. Bezpośrednio po śmierci syna, Emanuel zapragnął jakby powrócić do spokojnego trybu życia i do przyjacielskiego obcowania z żoną. Ale niebawem spostrzegła Hansina, że myśli jego kroczą odmienną zgoła drogą. Czuła to z dniem każdym wyraźniej, nie wiedziała, dokąd zmierza, ale nie mogła nie dostrzec, że utraciła dawne zaufanie męża. Zdawała sobie sprawę z własnej niemocy przeciwdziałania przygnębieniu, jakie go ogarnęło, a jednocześnie trapiło ją przypuszczenie, że coś przed nią ukrywa i że odczuwa jakiś brak, do którego przyznać się wstydzi, albo może nie uświadamia go sobie wyraźnie. Budziła się zwolna tęsknota za życiem i ludźmi, których porzucił, po części także dla niej.
Elza wetknęła wielką swą głowę przez uchylone drzwi kuchni i zawołała:
— A, to ty, Hansino! Czekaliśmy na was! A gdzież Emanuel?
— Nie ma dziś czasu, — odparła — przysyła pozdrowienie, a przyjdzie w ciągu tego tygodnia.