Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jaciół i krewnych, którzy przychodzili pytać, jak się ma chłopiec. Nie mógł znieść widoku człowieka.
Kiedy uczuł, że chłód grobu obejmować już zaczyna ciało dziecka, porwał się do ostatniego, desperackiego ratunku, ogarnięty zgrozą nadchodzącej śmierci. Brał syna w objęcia i tulił do piersi, jakby chcąc ukryć, czy zasłonić sobą. Hansina błagała, by się uspokoił i poszedł spać, ale jej nie słuchał. Łzy mu ciekły z oczu, gdy chodził tam i z powrotem po sypialni, to kołysząc chłopca w ramionach, to modląc się, lub śpiewając, jakby chciał wymusić na Bogu miłosierdzie potęgą swego bólu i rozpaczy. Wkońcu uczuł, że ciało wypręża się, głowa opada martwo, a głębokie westchnienie malca zwiastowało, że nie żyje.
Wówczas dusza Emanuela ukorzyła się przed wolą bożą. Przestał płakać, położył małe zwłoki na łóżeczku, dotknął drżącą dłonią czoło zmarłego syna i powiedział:
— Bóg dał, Bóg zabrał, niech będzie pochwalone imię Pańskie!

W tydzień potem miał się odbyć pogrzeb, poprzedzony, jak kazał zwyczaj, godzinnem dzwonieniem i stypą zastawioną całemu żałobnemu orszakowi. Przygnębiony głęboko Emanuel wolałby był, by się wszystko stało cicho, ale sam zawsze tak gorliwie przemawiał za zachowywaniem starych obyczajów, że nie mógł z niemi teraz zrywać, pozatem zaś wzbudziłby pewne niezadowolenie w gminie, odsuwając w sposób jawny wszelką chęć wyrażenia współczucia przez przyjaciół.