Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

owoce, więc każdy, kto się do tego przyczynia, spełnia czyn dobry, tak ze względu na ojczyznę jak i własny, duchowy rozwój.
Twarz proboszcza przybrała ton szarawo-gliniasty, jak zawsze w chwilach wielkiego wzburzenia. To co biskup mówił w obecności kapelana wyglądało nietylko na zupełne uznanie postępowania Emanuela i jego spiskowców, ale nawet na wielką pochwałę.
— Ach! — powiedział drżącym z gniewu głosem. — Ja ze swej strony nie mam, niestety, żadnego zaufania do tak zwanej „nowej gleby.“ Wydaje mi się przeciwnie jałowym piaskiem, a nawet czemś gorszem jeszcze to, co się dobywa dziś na powierzchnię zapomocą chłopomaństwa czasów naszych i sławetnego, powszechnego prawa głosowania. Jeśli szaleństwo pójdzie dalej zapoczątkowaną drogą, to nie wątpię, że wkrótce krajem zawładną przebrakowani seminarzyści i pastuchy.
— Ach! To puste jeno słowa! — zawołał biskup. — Gdyby się nawet okazało, żeśmy się omylili, czyli raczej żeśmy nie potrafili zbudzić do życia tkwiących w ludzie sił, nie będzie to i tak nic strasznego, a rzecz da się, oczywiście naprawić. W każdym razie uczynić tę próbę nakazuje zarówno sprawiedliwość, jak i rozsądek.
— Zdaje mi się — odrzucił proboszcz, doprowadzony do pasji, — że nasza młoda konstytucja ma już dość tych eksperymentów. Drogośmy, zaprawdę, opłacić musieli lekkomyślne głosowanie ludowe w roku sześdziesiątym czwartym! Była to, nieosłoniona już niczem, aluzja do nieszczęśliwej wojny, za którą pociągnięto do odpowiedzialności gabinet liberalny, którego członkiem był właśnie biskup. Toteż po stole przebiegło tchnie-