Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Byłem tego pewny, zawołał proboszcz, wyraźnie zadowolony z odpowiedzi kapelana — ale mimo to cieszy mnie, że słyszę potwierdzenie z ust pańskich. Nie wątpię wcale, że przy wzajemnej życzliwości doprowadzimy zadanie do końca.
Po tej wymianie słów wróciła proboszczowi szybko równowaga. Udał się w kąt pokoju, nabił tytoniem fajkę, zapalił ją fidybusem i siadł w fotelu, celem kontynuowania przerwanego, rzeczowego wykładu.
Przechodząc do tego, co nazwał żartobliwie „małym kursem teologji praktycznej“, począł rozbierać szczegółowo zadania działalności kapłańskiej. Mówił, jak się zachować należy przy obrzędzie chrztu, w kościele, przy udzielaniu komunji, i u łoża chorego. Pouczał młodego ucznia, jak długie ma być kazanie, śpiew, inne nabożeństwa itd. oraz dawał rozliczne, praktyczne wskazówki odnośnie do zewnętrznego wyglądu i postępowania, co było również ważne i doniosłe.
— Weźmy naprzykład ręce, — mówił — z któremi nie wie co począć zrazu młody kaznodzieja. Jak pan wie, jedni kapłani gestykulują żywo, inni trzymają ręce spokojnie złożone. Ta ostatnia metoda posiada więcej rzewnego wyrazu, tedy nadaje się, zwłaszcza przy zaślubinach, kiedy apelujemy przeważnie do uczuć tkliwych, nie tykając kwestji winy i odpowiedzialności za grzechy. W innych razach jednak, zdaje mi się, że stosowna gestykulacja jest czynnikiem ważnym. Rzecz naturalna, że należy podkreślać słowa takie jak: klątwa nieba... gniew boży... wiekuista kara piekielna... podnoszeniem rąk, zaciskaniem pięści, lub czemś podobnem, co nadaje wyrazom więcej