Strona:Henryk Pontoppidan - Ziemia obiecana.djvu/105

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wszystko zachowała wielką sympatję, od kiedy się spotkali przy łożu chorej córki. Zaraz następnej niedzieli, po nabożeństwie przystąpiła doń przed kościołem, prosząc, by raczył przyjść do jej domu, gdzie spotka kilku dobrych przyjaciół, pragnących z nim pomówić. Pastor Hansted przyjął zaproszenie bez wahania, a nawet z radością, że zaś Elza zapewniła sobie naprzód obecność tkacza i innych wybitnych mężczyzn, przyszło do poważnej wymiany zdań pomiędzy kapelanem i gminą.
Przyjaciółki Hansiny żartowały z niej, czyniąc przymówki do częstych teraz odwiedzin kapelana, ku któremu od pierwszej zaraz jego bytności uczuła gorącą miłość. Protestowała żywo, a nawet ze złością przeciw tym zarzutom i, jakby dla tem lepszego zadokumentowania swej obojętności, przybrała się na to zebranie, w przeciwieństwie do innych dziewcząt, w prostą, ciemnozieloną, samodziałową sukienkę, bez wszelkich ozdób, ni wyszyć.
Wyglądała mimo to powabnie, niedaremnie bowiem zaliczono ją do ładniejszych dziewcząt wsi, mimo że twarz jej posiadała pewną dysproporcję. Czoło miała rozwinięte, bujne, zrośnięte z sobą brwi, głęboko osadzone, poważne oczy, natomiast podbródek dziecięcy niemal i nikły. Siedziała w pozycji nienaturalnie sztywnej, nadającej przysadzistej jej, małej postaci cechę samoświadomości i siły, i nie mieszała się do gadaniny sąsiadek, ani też nie słuchała, co mówią. Obojętność Hansiny na otoczenie była tak ogólnie znaną, że nie budziła zdziwienia. Jeszcze gdy była dzieckiem, żartowano z jej śmiesznej, burkliwej miny, z jaką przyjmowała każde życzliwe, czy nieżyczliwe zbliżenie się obcych.